Guadalupe to – zaraz po Medjugorie – najbliższe mojemu sercu sanktuarium. Przeżyłem tam niezwykłe doświadczenia duchowe, które już zawsze będą sekretem mojego serca. Maryja z Guadalupe w sposób szczególny oczarowuje serca mężczyzn na całym świecie swoją miłością, delikatnością i czułością, której nie sposób się oprzeć.

Objawienia w Guadalupe były udziałem mężczyzny – Indianina. Cudowny obraz, który wówczas powstał, jest jednym z trzech tego typu dzieł nieuczynionych ręką ludzką. Nie można naukowo wyjaśnić, jak powstały, ponieważ są one napromieniowane, a nienamalowane. Pierwszym z nich jest Całun Turyński, drugim Chusta z Manoppello, a trzecim obraz Matki Bożej z Guadalupe. Ten ostatni powstał w ciągu jednego grudniowego poranka. Został namalowany na płótnie utkanym z włókien kaktusa. Minęło 500 lat, a on nie rozsypał się w proch. Jak to możliwe, skoro kaktusowy materiał wytrzymuje maksymalnie 20 lat? Jaka siła podtrzymuje istnienie tego obrazu? Użyte materiały nie niszczeją i nie blakną, wymykają się powszechnemu prawo czasu. Obraz pozostaje niezniszczalny, jakby chroniła go jakaś niewidoczna siła. Co więcej, do jego namalowania użyto syntetycznych barwników, a przecież wynaleziono je dopiero w 1850 roku! Mieni się kolorami, z bliska wygląda inaczej, z odległości zmienia barwę. Jest jak skrzydła motyla.

Na płaszczu przedstawionej na obrazie niewiasty gwiazdy układają się w widok nocnego nieba. Układ sfery niebieskiej jest dokładnym odwzorowaniem tego z 8 grudnia 1531 roku z rejonu Meksyku, w którym mieści się Guadalupe. Obraz jest równocześnie zestawieniem nut układających się w melodię, którą słyszał Juan Diego tuż przed objawieniem. W łonie niewiasty słychać bijące serce kilkunastodniowego płodu. A w źrenicach jej oczu odbita jest scena pierwszego ukazania obrazu biskupowi. Tego nie był w stanie namalować żaden malarz.

Matka Boża ukazała się Indianinowi, dzisiaj Świętemu Juanowi Diego, na wzgórzu Tepeyac, gdzie wcześniej znajdowała się świątynia Tonantzin, poświęcona Coatlicue, bóstwu czczonemu jako bogini Ziemi, życia i śmierci. Wyobrażana była jako kobieta w spódniczce z węży i naszyjniku z ludzkich dłoni i głów, o stopach zakończonych pazurami jaguara. W wierzeniach azteckich symbolizowała ziemię – dawczynię życia, ale też ziemię pożerającą wszystko, co w niej pogrzebane. Aztekowie czcili Coatlicue w okrutny sposób. Składali jej ofiary z ludzi, wierząc, że krew daje ziemi płodność. Matka Ziemia potrzebowała wsparcia śmiertelnych i dlatego kapłani ofiarowali jej serca żywcem wydarte ofiarom, nawadniając glebę ich krwią i sadząc w ziemi odrąbane głowy i ręce, które bogini dołączała do swego gnijącego naszyjnika. Coatlicue czczona była także na południu, w rejonie andyjskim, jako Pachamama. Dzięki objawieniom w Guadalupe i powstaniu cudownego wizerunku Najświętszej Maryi Panny miliony rdzennych mieszkańców obu Ameryk ukierunkowało swoje wierzenia w stronę jedynej, prawdziwej Matki Boga oraz Królowej Nieba i Ziemi.

Matka Boża objawia się w Guadalupe w 1531 roku. W Europie w wyniku reformacji, czy raczej deformacji, zwolennicy Lutra ogłaszają tak zwane Confessio Augustana – wyznanie augsburskie, czyli pierwsze wyznanie wiary protestanckiej. W wyniku tego potwornego ciosu zadanego Kościołowi przeszło 5 milionów katolików dołączyło do protestantów. W tym samym czasie w wyniku objawień Matki Bożej z Guadalupe do Kościoła przystąpiło 9 milionów Indian!

Nie mam wątpliwości, że to jest prawdziwa reformacja – w pokorze ewangelizacji najuboższych, a nie w pysze i buncie religijnym. Maryja jest nazywana Gwiazdą Ewangelizacji. Ci, którzy przyjmują Jej ducha, Jej serce, uczucia, pragnienie pochylania się nad najuboższymi i mówienia im o miłości Jezusa, o miłości Boga, o Jej miłości – są najbliżej obrazu ewangelizacji, jakiego chce dla nas Bóg. Do tego trzeba prawdziwej pokory – takiej, która miażdży głowę pysznego węża w postaci straszliwej bogini Coatlicue.